Rumunia jest krajem pięknym, wciąż lekko dzikim, pachnącym swojskimi dawnymi latami i pełnym naprawdę zdumiewających atrakcji, o których nikt nie mówi.
Jest taka czarno-biała, słodko – gorzka, czekająca na to, by ją docenić. To kraj pełen bogatej historii, której trzonem nie jest tylko Vlad Palovnik, zniesławiony Dracula (chociaż z tego co się w Rumunii dowiedziałam to i to mija się mocno z prawdą). Wreszcie jest to kraj, który przez lata był przekładany z rąk do rąk i wciąż jego piękno (a Rumunia naprawdę ma się czym poszczycić) schodzi gdzieś wszystkim na drugi plan.
Dla wszystkich spragnionych duszyczek, poniżej zamieściłam to, co z mojej podróży po Rumunii uważam za najciekawsze i najbardziej przydatne.
Smacznego!
Podróżowanie autem
Pomimo tego, że w Rumunii transport publiczny ma się dobrze, wypowiem się tylko na temat tego, w co się naprawdę dobrze wgryzłam, czyli podróży samochodem. Rumuńskie drogi krajowe i autostrady oceniam jako naprawdę wygodne, nie mniej niż u nas w Polsce. Jazda zaczyna się na drogach pobocznych, głównie tych oznaczonych jako E z numerkiem, na niebiesko. Tam zwykle mamy do czynienia z dwukierunkową drogą z miejscem mniej więcej na 1,5 samochodu, zakrętasami i zwłaszcza w górach ze sporym nachyleniem. O dziwo, drogi widokowe są naprawdę w super stanie, asfalcik jest równiutki i cacy się jedzie.
Trzeba też jednak rozróżnić jazdę po mieście i poza nim. Tak jak przemieszczanie się z punktu A do punktu B między miastami jest w porządku, tak w samym mieście jeździ się niezbyt komfortowo. Zwykle stan nawierzchni jest dużo gorszy, z obecnymi wszem i wobec dziurami oraz rumuńskim stylem jazdy.
A co do stylu jazdy Rumunów… Tam gdzie się nie parkuje, na awaryjnych można jak najbardziej. Tam gdzie można kogoś obtrąbić bez powodu – trąbimy. Tam gdzie chcemy nagle zwolnić do 10 km/h bez powodu i kierunkowskazów, tak zrobimy. Rumuni nie jeżdżą nazbyt przepisowo, ale jakoś to działa i to muszę przyznać całkiem nieźle. Z tego co zauważyłam to motto tutejszych kierowców to chyba “zrób po swojemu, ale daj innym żyć”. Generalnie jeśli zobaczymy jakieś dziwne zachowanie pojazdu na drodze, to lepiej spodziewać się po prostu wszystkiego.
Na drodze jednak to nie Rumun będzie największym zagrożeniem, a niestety zwierz. Psy, krowy, owce – to wszystko lata tam luzem jak Bozia dała. Na szczęście Rumuni tak jak i w Polsce pomrugają światłami w razie przeszkody na trasie.
Pamiętajmy o konieczności wykupienia winiety (płatne są drogi krajowe, ekspresowe, autostrady). Możemy zrobić to bez problemu online, a na 2 tygodnie kosztuje ona 34 leje. Nie za bardzo da się tego uniknąć jeśli chcemy w ogóle po tym kraju się poruszać.
Po drodze raz na jakiś czas widziałam radiowozy policyjne, aczkolwiek ogółem służb mundurowych nie kręci się po drogach za wiele.
Z tankowaniem problemów większych nie ma. Dostępne są standardowe paliwa, włącznie z gazem, zwanym buńczucznie GPL. Przełączki do gazu są takie same jak w Polsce, więc o to nie ma co się martwić. Czasem niestety jest tylko problem ze znalezieniem stacji z LPG.
Droga dla wszystkich
Rumunia słynie z gościnności, jak widać w każdym calu. Na drodze trzeba uważać dosłownie na wszystko – innych kierowców, konie, krowy (którym nie śni się nawet zejść z głównej drogi), bezpańskie psy błąkające się poboczami. Bywało, że w środku lasu, w krzakach widziałam pasące się bydło. Na szczęście inni kierowcy często ostrzegają o niebezpieczeństwach na drodze mruganiem świateł.
Rumuński folklor
Rumunia stała się dla mnie krajem kontrastów. Auta za pół miliona na drogach wyprzedzały się z rozpadającymi się wozami ciągniętymi przez konie. Widać było wielkie bogactwo, ale i wielkie ubóstwo, od rozpadających się chałup po ozdobne rynny na dachach widoczne z daleka. W większości wiosek niestety widać było biedę, w miastach sytuacja była nieco lepsza. Miejscowości wokół atrakcji turystycznych oczywiście wyglądały bardziej reprezentatywnie, chociaż nie zawsze.
Wzdłuż dróg można było znaleźć wiele stoisk z lokalnymi wyrobami i warzywami i owocami. Przed większością rumuńskich domów wystawione są ławeczki – miejsca lokalnych spotkań i dysput lub po prostu odpoczynku. Rumuni, których spotkałam, w większości byli bardzo przyjaźni, zwłaszcza gospodarze, którzy garnęli się do tego, byś jak najlepiej spędził u nich czas. Przy atrakcjach turystycznych pracownicy zdawali mi się raczej rozdrażnieni, ale wciąż uprzejmi. Często widywałam kobiety w długich spódnicach, z chustkami na głowie oraz rolników w ciemnych kapeluszach, ze stogami siana “na pace”. Większość wsi chyba też zaopatrywała się w trakcie mojego wyjazdu w drewno na zimę, bo przed większością domostw leżały całe hałdy drzewa.
Najbardziej jednak podobała mi się rumuńska architektura. Wspaniałe dachy, takie strzeliste, ale kanciaste, okrągłe wieżyczki, ozdobniki… Po jakimkolwiek spotkaniu wcześniej z filmami o wampirach, będziemy już skrzywieni. To się nam po prostu skojarzy z tymi drakulowymi wibracjami, którymi nas nakarmiono. Widać jednak, że Rumuni lubią swoje domostwa przyozdabiać, a ich poczucie przepychu nijak się ma do naszej estetyki.
Swojskie klimaty
Jak najlepiej zakosztować rumuńskiego folkloru? Na wsi jest on zdecydowanie najbardziej odczuwalny! Ludzie są tu serdeczni i bardzo gościnni, w pensjonatach miejscami można poczuć się jak w domu. Krowa na podwórku, latające wokół domostwa psy i koty, kury w zagrodzie… To jest sielski obrazek! Miasta jednak oczywiście nie odbiegają w tym względzie – często na stole stała palinka lub jakiś miły podarunek od właściciela, który z całego serca zapewniał, że w razie pytań o dosłownie cokolwiek – atrakcje turystyczne, dojazdy, restauracje – chętnie doradzi.
Jakich atrakcji się tam spodziewać?
Rumunia jest wbrew pozorom niezwykle różnorodna. Duże jej połacie zajmują parki narodowe i góry należące do pasma Karpat Wschodnich (przepięknych i dzikich gór). Najbardziej znaną krainą jest bez wątpienia Transylwania, gdzie góry mieszają się z historią, licznymi cytadelami i znanymi wszem i wobec zamkami. Poza tym w Rumunii mamy do czynienia z wieloma naturalnymi obszarami, których byśmy z nią nigdy nie połączyli. Jest tam wieczna zmarzlina (tak, w Rumunii jest lodowiec), wulkany błotne, stepy, ale i przeogromne ujście Dunaju wpadającego do Morza Czarnego, największy tego typu obszar w Europie! Poza tym mamy kawał historii (i to nie tylko rumuńskiej), piękne stare miasta (niektóre wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO), Morze Czarne (chociaż wybrzeże po rumuńskiej stronie nie powala), kopalnie, zabytki i uzdrowiska.
nie tylko góry
Przed wyjazdem do Rumunii nigdy nie powiedziałabym, że wypocznę tam w uzdrowisku. Oferta na miejscu była naprawdę fajna i przystępna cenowo. Rumuni często właśnie nad Dunaj przy granicy z Serbią przyjeżdżają na odpoczynek. Z tego co usłyszałam, nad Morzem Czarnym pomimo braku spektakularnego nabrzeża również się dzieje i dla wszystkich kochających wypoczynek nad wodą znajdzie się kawałek piasku i słońca.
Podróże kulinarne
Kulinarnie Rumunia jest mieszanką wielu okresów historycznych i gustów, które nimi władały przez lata. Znajdziemy tu kawałek kuchni węgierskiej, serbskiej, tureckiej i oczywiście lokalnych specjałów.
Poniżej macie kilka z nich:
– ciorby – zupki rumuńskie, dość tłuste, z dużą ilością warzyw i mięsa, zwykle zakwaszane. Ja polubiłam rumuńską zupę fasolową w chlebie.
– sałatka z bakłażana – zwykle na zimno, z dodatkiem cebulki i konserwowej papryki do jedzenia z chlebkiem,
– smażony chleb – pieczywko w Rumunii jest przepyszne i zupełnie inne niż nasze, warto spróbować!
– gulasz – taki typowy węgierski w formie zupki lub z mamałygą,
– mamałyga z dodatkami – często podawana z bryndzą (bardzo słonym serem), śmietaną lub jajkiem sadzonym, dla mnie nie do przejścia smakowo, w skrócie jest to kaszka kukurydziana lub mąka kukurydziana, z której ktoś zrobił danie narodowe, niestety serwowana do większości posiłków,
– jagnięcina – zwykle podawana w formie grillowanej lub w formie sosiku, smaczna i dobra,
– papanasi – pączki serowe, często z dodatkami smakowymi podawane z czekoladą lub śmietaną i jagodami,
– clătite bănățene – nazywaliśmy to sernikiem w naleśniku. Masa serowa z rodzynkami i skórką z pomarańczy zawinięta w naleśniku, na nim z kolei białka ubite z cukrem i to zapieczone w piekarniku. Wygląda smacznie, ale powoduje rozstrój żołądka.
– langosze – rodzaj rumuńskiego fastfoodu, czasem placki, czasem bardziej naleśniki z serem i śmietaną na wytrawnie.
– crema de zuhar – w skrócie jajko bełta się z mlekiem lub śmietanką i cukrem i tak zapieka. Niestety smakuje równie marnie (przynajmniej dla mnie).
– mititi -takie kofty lub szaszłyczki z mielonego mięsa, pieczone na grillu. Bardzo smaczne, zwykle z frytkami na talerzu.
– knedelki ze śliwkami – ale na inaczej. To takie twardsze wersje tych polskich, obtoczone w bułce tartej, cynamonie i cukrze.
– kiełbaski – mocno zmielone, trochę jak te niemieckie, w smaku przypominające frankfurterkę, podawane z frytkami.
– na straganach często zobaczymy naleśniki na słodko, węgierskie kołacze, gotowaną i grilowaną kukurydzę.
– cascaval – typowy rumuński ser, jeśli jesteście w górach, polecam ten prawdziwie owczy z gór, bardzo smaczny,
– naleweczki, dżemiki i syropki – głównie czarny bez, jagody, maliny, jeżyny, ale zdarza się i rokitnik i inne wynalazki,
– sorbety – taka nutella z owoców, sprzedawana głównie w rejonie gór Transylwanii.
– plescavița sârbească – danie serbskie, które możemy zjeść w pasie przygranicznym, taka lepsza mortadela grillowana, wrzucona w bułkę z sosikiem serowo – śmietanowym,
– kiszonki – są nieco inne niż w Polsce, bardzo dobre i smaczne,
– bimberki – inaczej palinka, ja próbowałam śliwkową i rzeczywiście pali.
Z praktycznego punktu widzenia, wszędzie gdzie byłam można było płacić kartą. Z dogadaniem się też raczej nie ma problemu. Kuchnia rumuńska jest dość tłusta i tego nasza wątroba powinna się spodziewać. Desery są baaardzo słodkie i sycące jak dania główne. Chyba nie mam swojego faworyta, ale bardzo cieszyłam się z licznych dodatków bakłażana i papryki, moich ulubionych warzyw.
Typowe rumuńskie śniadanie w pensjonacie na wsi. Większość z tych produktów to typowe lokalne specjalności – zapiekanka ziemniaczana z bryndzą, mleko prosto od krowy czy bałkańska sałatka z bakłażanem i pomidorami.
Na co uważać?
W Rumunii jest kilka rzeczy na które radzę zwracać uwagę.
Pierwsze co rzuca się w oczy to dosłownie hordy bezpańskich psów. W większości są przyjaźnie nastawione i po prostu sepią jedzenie, ale jednak.
Kolejną sprawą są niedźwiedzie w górach. Pamiętajmy, że poza tymi bardziej oswojonymi przy drogach są jeszcze te żyjące w górach i stroniące od ludzi. Raczej nikomu nie życzę zastania takiego niedźwiedzia ma swojej drodze.
Latem warto mieć też oko na wygrzewające się żmije. Aby uniknąć takich przykrych spotkań proponuję wziąć ze sobą kijki, przede wszystkim stukać nimi o podłoże i głośno rozmawiać z kompanami (o ile się da). Takie zachowania alarmują zwierzaki o naszym nadejściu i zmniejszają ryzyko bliskiego zaskoczenia siebie nawzajem.
Prawo tira w Rumunii jest nadal żywe, warto zwracać uwagę na dziady, bo tyle razy ile zajechali nam drogę to nie policzę już nawet. To samo tyczy się jak już wspominałam krów, koni, psów i owiec. Parkowanie w Rumunii jest umowne, ale w wielu miejscach płatne (gotówką lub smsem, rzadko kartą w automacie).
Uwaga na miśki!
Karpaty Wschodnie to jedna z największych ostoi niedźwiedzia w Europie. Pamiętajmy, że sympatycznie wyglądające zwierzątka potrafią naprawdę natarczywie zarządzać prowiantem turystów, więc miejcie w ich towarzystwie oczy dookoła głowy.
Płatności i waluty
Walutą w Rumunii jest lej. Niestety w Polsce ciężko, o ile w ogóle możliwe jest ją dostać. Na szczęście nie brakuje tu kantorów w miastach, a w większości miejsc można bez problemu używać karty. Jeden lej to nieco poniżej złotówki, więc dla nas łatwo przeliczyć. Rumunii w większości chętnie akceptują euro. Na parkingi i lokalne wyroby straganowe warto mieć jednak trochę lokalnej waluty.
Turystyka w mniejszych miastach
Wiele rumuńskich miast może zaskoczyć was estetyką. Warto zauważyć nie tylko Braszów czy Sybin, ale i mniejsze miasteczka, w których kwitnie starówka, które odradzają się i powoli, za nie tak długi czas, będą również przyjemnym punktem na rumuńskiej mapie. Nierzadko traficie tu na cudowne jedzenie i swojską atmosferę.
Przekraczanie rumuńskiej granicy
Ważną kwestią jest świadomość faktu, że Rumunia nie należy do strefy Schengen, na węgierskiej granicy więc czeka nas kontrola dokumentów w obie strony. Przez to niestety mogą zdarzyć się korki zwłaszcza na przejściach bliżej Ukrainy. Ja granicę przekraczałam koło Oradei i było luźno. Przy granicy z Serbią radzę wyłączyć transmisję danych, zjada pieniądze często zupełnie niepostrzeżenie!
Moje wrażenia
Ogólnie do Rumunii chętnie wróciłabym przede wszystkim na trekking po Karpatach Wschodnich, bo są naprawdę zachwycające. Byłam w tym kraju dwa tygodnie, a mam wrażenie że jedynie liznęłam kawałek ich kultury i piękna. Najfajniejsze jednak w Rumunii jest to, że poza drobnymi wyjątkami, jest ona nieprzedeptana przez turystów. W większości miejsc widziałam głównie Rumunów, a gospodarze byli wręcz zdziwieni, że ktoś przyjechał tu na wakacje. Wspaniałe uczucie jechać w przepiękne miejsce bez przepychania się przez tłum i turystycznego cwaniactwa, gdzie dzikie jest naprawdę dzikie, a lokalna kultura nie jest zepsuta “pod turystykę”. Rumunia była dla mnie takim swojskim, miłym kawałkiem ziemi, z zawsze uśmiechniętymi twarzami. Zarówno ja jak i moi przyjaciele zauważyliśmy, że Rumunom niewiele potrzeba do szczęścia i to i nam się udzieliło. Podejrzewam, że moja noga jeszcze tam postanie i mam nadzieję że i wasza, bo choć wakacje w Rumunii w niczym nie przypominają wakacji u ich bałkańskich sąsiadów, to z pewnością przyniosą ze sobą wiele ciepłych wspomnień i zaskoczenia.

